15:16

Co na chorobę dziecka? Dr Facebook!

Co na chorobę dziecka? Dr Facebook!
Wraz z rozwojem technologii, zasięgiem internetu obserwuję upadek zdolności myślenia niektórych rodziców. Momentami zastanawiam się, jakim cudem nas wychowali nasi rodzice, skoro nie mieli internetu i Facebooka!
Źródło: http://www.tekdozdijital.com/galata-kulesi-pembe-oluyor.html

Niemal codziennie natykam się na posty typu” Co na gorączkę”, „co na kaszel”, „dziecko ma 40 stopni gorączki, co robić?”...
Hmm, osobiście, jak moje dziecko ma wysoką gorączkę, to siedzę przy nim, robię mu okłady, podaję syropek, a jak już jest bardzo wysoka temperatura to pakuję się i uciekam do lekarza. Nawet w sobotę, czy niedzielę, do oddalonego o prawie 30 km miasta, gdzie jest dyżur całodobowy! Nie pytam się, co robić, tylko działam!
Tak samo wiem, co na kaszel- najczęściej lekarz, wiem, co na gorączkę.

A już najbardziej rozwalają mnie pytania typu „czy jest w grupie pediatra”. Kurcze blade! W takich chwilach zastanawiam się, czemu jeszcze nikt nie wpadł na pomysł otworzenia przychodni online! Pomyślcie, jakie to byłoby fajne! Wchodzisz na czat z lekarzem, opisujesz objawy dziecka, lekarz wypisuje receptę i wysyła Ci mailem... Arkadia, nie?

Niektórzy powinni wbić sobie do głowy jedno- każde dziecko, każdy człowiek jest inny. Inaczej przechodzą choroby. To, co u jednego jest objawem zapalenia oskrzeli, u innego- zapalenia płuc!

Denerwują mnie również zdjęcia dzieci z wysypką, ukąszeniem, zaczerwienieniem. I to pytanie- CO TO? Aż ciśnie się na usta słowo na „g”! Ta idź mamusiu do lekarza, niech on to obejrzy, a nie zdjęcia robisz, w dodatku telefonem, gdzie jest ono niewyraźne!

Albo nowość- prześwietlone oczy dzieci! Czy to już rak? I tysiąc pincset bab na forum ma to stwierdzić. Z czego na szczęście większość jest na tyle rozsądna, że wysyła do lekarza. Ale też znajdzie się jedna co stwierdzi, „że ona z każdą pierdołą do lekarza nie leciała i jakoś nic dzieciom nie jest”.

Owszem, są sytuacje, gdy zdiagnozowano już chorobę i rodzic chciałby porady, zapytać innego rodzica, który już to przerabiał i to jest ok. Ale na Boga! Nie róbcie z internetu przychodni, a z obcych ludzi lekarzy, którym warto wierzyć! Nie bez przyczyny tylko lekarze mogą leczyć, a nie pani Ania z grupy jakiejśtam!

Czy nasze matki jak chorowaliśmy latały po całej wsi, czy całym bloku i pytały się obcych ludzi, co robić, bo dziecko się źle czuje? Nie! Bo one wiedziały!

Dlatego na koniec... Niepokoi Cię coś w zdrowiu Twojego dziecka? Nie włączaj komputera, nie odpalaj Facebooka i nie pytaj się obcych ludzi. Przytul dziecko, ubierz go i idźcie do lekarza!
http://fluimucil.pl/

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
14:22

Wzorowa łazienka- edycja druga

Wzorowa łazienka- edycja druga
Szkoły w Polsce, zwłaszcza te wiejskie są traktowane po macoszemu... Nikt nie myśli o ich remontach, bo przecież „są pilniejsze problemy”.
Po co docieplać szkołę, gdzie uczy się kilkudziesięciu uczniów, lepiej wyremontować Urząd Gminy, bo urzędnicy muszą mieć fajną i wygodną pracę.
W rezultacie szkoły wyglądają tak samo, jak wyglądały w latach 80. czy 90.

Naprzeciw tym problemom wyszedł Domestos, który chce sprawić, by szkolne łazienki zrobiły się kolorowe i przyjazne dzieciom.
Przecież lepiej, by WC było takie:
niż takie:
A łazienka lśniła feerią barw:
niźli straszyła szarością.

O co chodzi z tą akcją?

Jest ona skierowana do dyrektorów, nauczycieli i uczniów szkół podstawowych i nosi wdzięczną akcję „Wzorowa łazienka”. Poza tym, ze dziecko uczy się zasad higieny i czystości, to szkoła może zyskać 30 000 zł na remont łazienki bądź roczny zapas produktów Domestos do utrzymania czystości w sanitariatach.

Akcja miała miejsce już w zeszłym roku, kiedy to cieszyła się sporym powodzeniem. Wzięło w niej udział 375 szkół w całej Polsce, nadsyłając prawie 13 000 prac.
A tak wyglądała łazienka laureata zeszłorocznej akcji- szkoły podstawowej w Górkach- Grubakach przed remontem:

A tak po:

Widzicie różnicę?

Jak się zgłosić?

Do akcji może zgłosić każdą szkołę podstawową w Polsce jej dyrekcja za pomocą wiadomości mailowej. Następnie otrzymują oni specjalny link do logowania, zaś uczniowie szkoły przygotowują swoją wizję wzorowej, szkolnej łazienki. Liczy się pomysł i kreatywność. No i najważniejsze- głosy. To głosy internautów mają wpływ na ostateczne rozstrzygnięcie konkursu.
Szkoła, która zwycięży otrzyma 30 000 zł na remont szkolnej łazienki. Dodatkowo 100 szkół dostanie roczny zapas produktów Domestos do utrzymania czystości w łazienkach.

Ty też możesz pomóc!

Każdy z nas może wspomóc tą jakże piękną akcję! Każdy zakupiony produkt Domestos, to pomoc w realizacji celu, to krok do kontynuacji konkursu w kolejnych latach! A może to Twoja szkoła otrzyma nagrodę? Pamiętaj o tym na zakupach i wrzuć do koszyka produkt Domestos. Pomyśl same z tego korzyści- nie dość, że i Twoja łazienka będzie lśniła czystością, to jeszcze pomożesz innym!


Więcej szczegółów?

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
14:01

Post o kawie

Post o kawie
Za czasów wczesnej młodości (teraz to jest troszkę późniejsza młodość) nienawidziłam kawy. Na sam widok mnie telepało. Piłam już w ostatecznej konieczności, przed ważnym sprawdzianem w liceum czy podczas sesji na studiach.

Regularnie zaczęłam pić kawę dopiero po urodzeniu dzieci. Z czasem jedna kawa przestała wystarczać, były nawet 4 w półlitrowym kubku. Oczywiście po jakimś czasie organizm dał znak, że za dużo tego cudownego napoju jak na jedną Monikę, więc przystopowała. Dziś piję jedną kawę „sypaną” i jedną rozpuszczalną. Marzy mi się ekspres do kawy na kapsułki. By nasypać kawę do ekspresu i po chwili cieszyć się aromatycznym pysznym napojem.
Próbowałam już kombinacje z zaparzaczem do kawy, ale w porównaniu z ekspresem marnie wypadł. Wsypujemy kawę do ekspresu i podgrzewamy. Jednak nie posmakowała mi. Wolę ekspres, a że go nie mam, to musi mi wystarczyć zalewanie kawy wrzątkiem.
Jaka powinna być moja kawa?
Przede wszystkim mocna. Z mlekiem i 4 łyżeczkami cukru. Dużo? Przypomnę, że pijam z półlitrowego kubka :) O ile herbatę mogę wypić gorzką, to kawy nie wypiłabym, choćby mnie kroili- wierzcie, że próbowałam. Uwielbiam taką kawę nie gorącą, ale jeszcze ciepłą, niestety z wiadomych względów ciężko jest z tym :)
I o ile nie wyobrażałam sobie dnia bez kawy, to na wieść, że jestem w ciąży zrezygnowałam. Oczywiście chodzi mi o ciążę z Jaśkiem, żeby nie było niepotrzebnych plotek. Wystarczy, że bez tego jestem wiecznie pobudzona :) Oczywiście znam osoby, które piją, no i kawę piją. Ba, nawet alkohol piją, nawet fajni palą. Jednak ja jestem zdania, że dzieci i kawa to nie jest dobre posunięcie :)))

A Wy lubicie kawę?


Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
07:30

Jogurciki dla dzieci- tak czy nie...

Jogurciki dla dzieci- tak czy nie...
Na temat jogurtów dla dzieci zdania są podzielone, jak chyba w każdej innej kwestii dotyczącej sfery rodzicielskiej :) Co rusz natykam się na kłótnie rodziców w kwestii pewnej marki jogurcików dla dzieci.
W naszym domu jogurty to niemal codzienność. Nawet te „konfliktowe marki” bo uważam, że z umiarem można jeść wszystko.
Jan, gdy tylko skończył 6 miesięcy wcinał gerberki jogurcikowe ze smakiem. Do dzisiaj je wcina i szczerze powiedziawszy one najbardziej mu pasują.
Mam zaufanie do nich, bo wiem, że produkowane są z bezpiecznych dla dzieci składników i posiadają wszelkie „dzieciowe” atesty. Ponadto należą do tej samej „rodziny” produktów, z którymi rozszerzałam dietę małego jeszcze Jaśka.
Mimo, że niemowlę zmieniło się w dzieciaka i już ma prawie 2 latka, to gerberki jogurcikowe mają być i już...

Starszaki wcinają już „dorosłe jogurty”, na przemian z owocami. Próbowałam wepchnąć im zmiksowany jogurt naturalny z malinami albo bananami, ale nie dało się- są bardziej cwani, niż mi się wydawało.

Jednak ogólnie- jogurty i jogurciki są ważnym elementem diety i maluszka i starszych dzieci. Jeśli, ktoś mówi, że nie mają wartości odżywczych, to jest w grubym błędzie! Jogurty to cenne źródło wapnia, które jak wiadomo jest potrzebne dziecku w okresie wzrostu, budując kości. Ponadto są wzbogacone w cenne aminokwasy, kwas foliowy, witaminę B, a jogurty probiotyczne zawierają bakterie wspomagające układ pokarmowy.
Kolejnym mitem jest przeświadczenie, iż jogurty dla niemowląt w niczym nie różnią się od zwykłych jogurtów. Jogurty, takie jak np. gerberki jogurcikowe są przeznaczone do specjalnego żywienia, zawierają mniej białka ale za to w swym składzie mają więcej wapnia, cynku czy magnezu, dzięki czemu możemy już podawać je dziecku, które skończyło 6 miesiąc życia. Warto wiedzieć, ze jogurty zawierają białko mleka krowiego, dlatego też nie wolno podawać ich dzieciom z alergią pokarmową.

Jak widać jogurty są całkowicie bezpieczne dla dziecka. nieprawdą jest, że zawarte w nich bakterie mogą zaszkodzić maluszkom. Dlatego jestem spokojna, gdy starszaki wyciągają po obiedzie jogurt czy serek homogenizowany.


Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
14:42

Alergia pokarmowa u niemowląt

Alergia pokarmowa u niemowląt
Z alergią pokarmową po raz pierwszy zetknęłam się gdy Marcin był malutki. Jego buźka stała się szorstka, czerwona... Nie skojarzyłam tego z mlekiem, a że następnego dnia mieliśmy pierwsze szczepienie postanowiłam się skonsultować.
No i co, okazało się, że to skaza białkowa, dostaliśmy specjalne mleko, jak na złość dzień wcześniej kupiłam półmiesięczny zapas zwykłego mm. Ale mówi się trudno, dziecko ważniejsze.
Powiem Wam, że utrudniło mi to trochę życie. Comiesięczne wypady po receptę, proszenie w aptece o wydanie mleka, w sytuacji, gdy ten miesięczny zapas skończył a nie miałam czasu iść do lekarza. Potem kombinowanie z menu maluszka, gdy już można było rozszerzać dietę... W okolicach 18 miesiąca lekarz zalecił, by na próbę wprowadzić normalne mleko modyfikowane i obserwować reakcję dziecka... Uf, okazało się, że AP odpuściła...

Z tym samym problemem zmierzyłam się, gdy urodził się Filip, z tym, że to mleko, które miał Marcin nie zadziałało i przepisane zostało inne, bardziej wstrętne w smaku. No i dom tego doszło jeszcze AZS.

Jak rozpoznać alergię pokarmową u niemowląt?

Objawy AP mogą pojawić się już w pierwszych tygodniach życia dziecka. I zarówno może dotyczyć dzieci karmionych sztucznie, jak i mlekiem matki, gdyż i pokarm naturalny może zawierać składniki uczulające.

*wysypka – na buzi, w zgięciach w łokciach i kolanach pojawiają się czerwone plamy i sączące się krostki. Skóra staje się sucha szorstka, zaś samo dziecko płaczliwe, niespokojne.

*biegunka- przez alergię w małych jelitach dziecka pojawiają się spore ilości śluzu, przez co dziecko zmaga się z biegunkami (często z domieszką krwi), kolkami (koszmar!!!), wymiotami czy ulewaniem.

*katar i sapka- przez obrzęk śluzówki nosa dziecko zmaga się z uporczywym katarem i sapką, czyli dusznościami, spowodowanymi obrzękiem śluzówki noska.
Alergia pokarmowa- diagnoza i leczenie:

O ile dziecko jest karmione sztucznie to zwykle wystarcza po prostu zmiana mleka na tzw. hydrolizat wysokiego stopnia, czyli preparat mlekozastępczy, bez właściwości białek mleka krowiego. Mleko takie jest dostępne wyłącznie na receptę.

Więcej zachodu jest, gdy dziecko jest karmione piersią. Wtedy to zwykle matka musi zapisywać, co je i wtedy zwykle dość szybko trafia się na to, co uczula i można wyeliminować uczulający alergen z jej diety. Jeśli to nie zadziała, to przeprowadzane jest specjalne badanie- test prowokacyjny. Wykonuje się go w okolicach 2 miesiąca życia dziecka i polega na tym, że wprowadza się pod ścisłą kontrolą lekarza małych ilości mleka krowiego.

Jak widać AP nie są wcale takim „nic nie znaczącym epizodem” i wymagają od rodziców sporej rozwagi, by nie zaszkodzić maluszkowi.

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
10:30

„Bezpłatne, ale niedostępne”...

„Bezpłatne, ale niedostępne”...
Taki mniej więcej tytuł artykułu w naszej lokalnej gazecie... O co chodzi? Oczywiście o znieczulenie porodowe... Myślałam, że mnie trafi, jak o tym przeczytałam!
Bo brak anestezjologa, bla, bla, bla... Może bym uwierzyłam, gdyby nie chodziło o TEN szpital i TEN oddział... No i jeszcze TEGO ordynatora...

Szpital, gdzie trzy razy rodziłam...

Za pierwszym razem nie byłam niczego świadoma. Nie uzyskałam żadnej pomocy przy porodzie. Byłam młoda, głupia, niedoświadczona. Ileż miałam- 22 lata. W kwestii porodu twierdziłam, że „tyle osób to przeżyło, przeżyję i ja”. Ojjj, mocno się przeliczyłam... Marcina urodziłam w naprawdę wielkich mękach, by na zakończenie usłyszeć od lekarza- faceta „że to on za mnie urodził”... Kretyn. Nikt mi nie pomógł przy karmieniu... Przyniosła mi taka dziecko do karmienia, niby coś tam pokazywała, ale więcej było w tym złości niż pomocy... Ale dobra, doszłam co i jak. W nocy dziecko płakało... Pytam się jej, czemu, to mi odburknęła, że skoro piję sok to niech się nie dziwię, że dziecko pewnie brzuch boli! Noż, k!@#@#!!! Jak widziała ten sok, to czemu mi nie zwróciła uwagi? Nie powiedziała, żeby nie pić??? Nie powiedziała, co mi wolno, co nie??? No, ale dobra- już wiedziałam, że nie wolno- idźmy dalej... Dzień wypisu nas ze szpitala. Przychodzi pani ordynator neonatologii. Nie puści nas do domu, bo dziecko spada z wagi... Że niby ona nas wypuści do domu, a ja dziecko zagłodzę! Dosłownie tak powiedziała!!! Ale trafiło też na miła położną, która kazała się nie przejmować, że to normalne, że w pierwszych dniach dziecko spada z wagi i żebym po każdym karmieniu przyniosła dziecko, to dokarmi. Udało się, wyszłam następnego dnia...

Koszmar powrócił półtora roku później. Przez całą ciążę z Filipem wiedziałam, że tam nie wrócę! Ale niestety moje plany nie wzięły pod uwagę dezynfekcji innego szpitala. Chcąc nie chcąc musiałam tam jechać! Okazał się fałszywy alarm, ale do domu nie puścili. W końcu to już termin. Leżałam kilka dni, miałam jedną kroplówkę z oksytocyny, która nie zadziałała. Wyznaczyli drugi termin. Od rana miałam nie jeść, bo jak się nie uda to cesarka. Niestety, przyjechała inna kobieta, która okazało się będzie pierwsza- sala do cesarki jedna, więc nie możemy obie naraz pod oksytocyną leżeć. Czemu tamta była pierwsza? Bo chodziła do ordynatora prywatnie!
Ale nic, czekam do południa, nic, po południu nic- a ja nadal bez jedzenia! O 18.00 wzięli mnie na porodową. Tym razem kroplówka zadziałała, ale co, skoro głód i bolesne skurcze osłabiły mnie do tego stopnie, ze rodziłam mając ciśnienie 90 albo 80 na 50! Kiedy to już było wskazanie do cesarki! No ale urodziłam, tyle dobrego, że poród był krótki, bo po 21.był już Filip na świecie. Tym razem już sama latałam do położnych by dokarmiały dziecko, krzywo się patrzyły, marały pod nosem, ale nie miałam ochoty znów słuchać, że zagłodzę dziecko.

Chyba nikt się nie dziwi, że przez całą ciążę z Jaśkiem miałam „manię prześladowczą”. Nie bałam się czy poradzę z trójką dzieci, bałam się porodu! I znów trafiłam tam, bo tam mnie karetka zawiozła. I przyznam się szczerze, że byłam tak rozhisteryzowana, że niewiele pamiętam z porodu i potem z reszty pobytu... Ale wiem, że nadal latałam po dokarmianie...

Jest to oddział, gdzie rządzi kumoterstwo i ordynator, który jak ma zły dzień, to potrafi nawet obrazić pacjentkę. Jeśli ktoś chodzi do niego prywatnie to ma lepsze traktowanie i cesarkę na życzenie. Jeśli nie, to już musi nie wiem, co się stać, by zarządził cesarkę! Siebie uważa za boga. Nie powiem, że jest złym lekarzem, ale na oddziale ma lepszych od siebie...

Oddział, gdzie dzieci pokazuje się przez szybę, nawet ojcom- bo zarazki przyniosą. Nikt nie ma wstępu na oddział, a odwiedziny odbywają się w malutkim obskurnym pokoiku przy drzwiach wejściowych na położnictwo. No, chyba, że się jest z rodziny któregoś z lekarzy, wtedy przy łóżku pacjentki może siedzieć nawet kilka osób. Nikt wtedy nie patrzy na inne pacjentki, bo przecież sale są kilkuosobowe, czy się krępują, czy nie... Kumoterstwo rządzi!

Oddział, gdzie lekarze w nim pracujący swoim pacjentkom odradzają poród tam!

Oddział, gdzie przez nieuwagę lekarza dziecko urodziło się martwe.

Oddział, gdzie nie ma darmowego znieczulenia, bo nie ma anestezjologa! Jestem pewna, że po prostu pan ordynator nie chce sobie dodatkowej pracy robić, bo tak jak przy każdej cesarce, jak i przy znieczuleniu więcej jest papierkowej roboty, a może ma jakieś inne powody....

Osoby z okolic wiedzą, o który oddział, w jakim szpitalu, mieście mi chodzi... Oddział cieszący się złą sławą, a ordynator to gbur i buc!

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
12:42

N. Minge i K. Minge „Zgodne rodzeństwo. Jak wspierać dzieci w budowaniu trwałej więzi”

N. Minge i K. Minge „Zgodne rodzeństwo. Jak wspierać dzieci w budowaniu trwałej więzi”
„Ten poradnik będzie dla Ciebie wsparciem w chwilach, w których nawet święty straciłby cierpliwość”.

Dziś przy sobocie, chciałabym podzielić się z Wami refleksjami na temat poradnika, który umilił mi wczorajszy wieczór. „Zgodne rodzeństwo” Natalii i Krzysztofa Minge. 

Książka ta to niezbędnik dla rodziców, którzy posiadają „na stanie” więcej niż jedno dziecko. Wiem z doświadczenia, że bywają ciężkie dni, kłótnie, bójki. W takich momentach najchętniej uciekłabym w kosmos.
Sami autorzy to rodzice trójki dzieci, z zawodu psycholodzy z wieloletnim doświadczeniem, prowadzący w swej poradni Hipokampus warsztaty dla rodziców i dzieci. Zatem mają doświadczenie w tej dziedzinie.

Książka podzielona jest 10 rozdziałów, każdy poświęcony innej kwestii kontaktów między rodzeństwem. Dowiemy się dzięki temu m.in. jak sprawić, by dzieci włączyły się w pomoc w domu, jak przygotować dziecko na pojawienie się rodzeństwa i jak wspierać, gdy maluszek już jest w domu. Jaka powinna być reakcja rodziców na przemoc i agresję, ale z drugiej strony- po co w ogóle potrzebne są kłótnie, bo okazuje się, że wbrew pozorom są potrzebne. I najważniejsze- co robić, by być sprawiedliwym rodzicem i nie faworyzować żadnego z dzieci...
Książka mówi nam, że wiele zależy od rodziców, że to oni kreują kontakty między rodzeństwem. Bywa, że sami prowadzimy do rywalizacji między rodzeństwem tekstami, którymi ja osobiście nienawidzę: „Popatrz Marek dostał 5 z matematyki a Ty Kasiu znowu 3. On jest mądrzejszy od ciebie”

Poradnik przeczytałam niemal jednym tchem. Dowiedziałam się, że robię niektóre rzeczy dobrze, ale też są sprawy, których dobrze nie robię. Wiem już, jakie kroki podjąć, by rozbudzić w chłopakach chęć współdziałania, zwłaszcza w relacji Marcin, Filip- Jaś czy Filip- Jaś, bo to u nas kuleje mocno. Chłopaki mają swoje „sprawy” nie chcą dopuszczać małego Jasia do swoich zabaw.
Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni i pomogę im zbudować dobrą relację.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Samo- Sedno, znaleźć ją można TUTAJ, bądź dwa egzemplarze tej książki są do wygrania w rozdaniu na fanpage Jest mama są dzieci.
https://www.facebook.com/marcinfilipjas/photos/pb.1403437156561431.-2207520000.1442658788./1638586623046482/?type=1&theater


Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
14:08

Będę koparkarzem

Będę koparkarzem
Dzieci mają rożne pomysły. Moje starszaki to z reguły są rolnikami- koszą zboże, kukurydzę, orają, sieją, bronują.... O, jutro w realu będą wykopki robić- ciekawe, czy uzbierają chociaż wiaderko ziemniaków na frytki :)))

Ostatnio kopiąc w piasku stwierdzili, że będą panami koparkarzami. Będą kierować koparkami, kopać wielkie dziury i łapać niedźwiedzie w nie (nie wiem, czy wiecie, ale w naszej wsi ostatnio widziano niedźwiedzicę z młodymi- ponoć już ich złapali, ale kij ich wie, czy wszystkich). A co jeśli się zepsuje ta koparka? Pewnie kupią sobie części na stronie http://www.serwis-kop.pl/kategoria/czesci-jcb/filtry-do-maszyn-budowlanych, u importera i dystrybutora części do maszyn budowlanych.

Wczoraj zginął mi kolczyk, a dokładniej Jan wrzucił mi go do zlewu i popłynął hen, hen, hen. Marcin na to stwierdził, że zmieni się w detektywa i znajdzie ten kolczyk, na co mu oczywiście nie pozwoliłam, bo nie będzie mi się dziecko w szambie bawić... A z drugiej strony ciekawi mnie też, skąd on wie, że detektyw to ten od szukania...

Pomysłowe są te dzieci, to fakt... Czasem zastanawiam się, co jeszcze wymyślą, kim jeszcze zapragną zostać...


Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
13:39

Pielęgnacja dziecka- moje hity

Pielęgnacja dziecka- moje hity
Dwulatki to z reguły ruchliwe dzieci, ciekawskie świata, wszędzie ich pełno i dość często mają umorusaną buźkę i rączki... A może tylko mój taki jest?

W każdym razie, dziś chciałabym się z Wami podzielić produktami do pielęgnacji dziecka, które w moim domu są wprost niezbędne: 
1. Chusteczki nawilżane. Przyznam się szczerze, że nie wiem czy bez nich świat by istniał, tak jak istnieje. Nadają się nie tylko do doprowadzenia dziecka do względnej czystości i podmycia podczas zmiany pieluszki, ale też do ścierania kurzy, blatu wózka podczas spaceru, a także dla rodziców, do obtarcia potu po bieganinie za małym szkrabem. U nas w chwili obecnej na topie są chusteczki:

- Kindii New Baby Care to chusteczki, przeznaczone do delikatnej skóry noworodków i niemowlaków. Dzięki zawartości emolientów natłuszczają i nawilżają skórę, nie powodując podrażnień. Mają delikatny, przyjemny zapach, są też odpowiednio nawilżone i nie wysychają szybko.

- Kindii Ultra Sensitive to z kolei chusteczki bezzapachowe do skóry wrażliwej. Zawierają pantenol, wspomagający gojenie skóry oraz chlorhedsydynę. Przeznaczone są do skóry wrażliwej, skłonnej do atopii. Chronią przed podrażnieniami i odparzeniami. Nie zawierają uczulających substancji zapachowych, jednocześnie są odpowiednio mokre, przez co ich używanie jest przyjemnością :)

2. Patyczki bawełniane. Bardzo potrzebne i przydatne w codziennej higienie dziecka. Są idealne do zewnętrznej pielęgnacji uszu, oczu, noska i pępka. Uwaga! Nie wolno wkładać ich do uszka ani noska malucha! Używamy patyczków Kindii Ultra Sensitive. Bezpiecznych, delikatnych, ze stabilną 100% bawełnianą główką.

3. Płatki bawełniane. No i na koniec zostały nam płatki, czyli kolejny produkt, z którego korzystają dzieciaki, jak też i ja, gdy moich braknie. Płatki przydają nam się do mycia buźki dziecka podczas kąpieli oraz do demakijażu matki. Są to Płatki bawełniane Kindii Baby Sensitive. Delikatne i miękkie, w 100% wykonane z bawełny. Dostatecznie duże, by wygodnie się je używało. Delikatne brzegi oraz to, że nie pozostawiają włókien gwarantują komfort używania.



To są moi pomocnicy w codziennej pielęgnacji dzieci. Nie wiem, co bym robiła bez nich. Pewne jest, ze ułatwiają życie niejednej matce.

Post powstał dzięki marce Kindii, która przekazała mi owe produkty do testów.

Gdyby ktoś z Was miał ochotę na produkty Kindii, to zapraszam na mój fanpage- Jest mama są dzieci, gdzie trwa konkurs, w którym do wygrania są Kindii BOX, czyli produkty, które wymieniłam w tym poście plus pluszowa owieczka, która w magiczny sposób zmienia się w podusię oraz jest też druga nagroda, czyli produkty Kindii bez owieczki.
https://www.facebook.com/marcinfilipjas/photos/pb.1403437156561431.-2207520000.1442576063./1637616483143496/?type=1&theater


Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
14:44

Pampers Pants- pierwszy krok do odpieluchowania

Pampers Pants- pierwszy krok do odpieluchowania
Jan za 2 miesiące skończy 2 lata i mimo iż starszaki trochę później usiadły na nocnik, to tu mam marzenie, by stało się to troszkę szybciej... Mam już dość pieluch i wydatków z nimi związanych.
Pierwsze próby odpieluchowania podjęłam w lecie- niestety bez większego rezultatu.
Teraz powoli się zaczajam i przymierzam do kolejnego ataku, a pomagają mi w tym pieluszki Pampers Pants.
Kto zna tą markę, wie, że pieluszki Pampers są najlepsze na rynku. Niestety też są trochę droższe, jednak warte są swojej ceny. Używałam ich, gdy Marcinek i Filipek byli mali, przy Jaśku z przyczyn ekonomicznych zrezygnowałam, jednak najprawdopodobniej przerzucę się na Pampersy od nowa. Tym razem to będzie

Pampers Pants...

Nie miałam zaufania do pieluszek majteczkowych. A może nie tyle zaufania, co się ich trochę bałam. Owszem fajne mi się wydawały, zwłaszcza, gdy dziecko już woła na nocnik i zdarza mu się „popuścić”. Przerażało mnie ściąganie ubrań, by przebrać maluszka, przerażała mnie „grubsza sprawa” czyli kupa- jak to ściągnąć, żeby nie pobrudzić nóżek?

Jednak nie pomyślałam, że wystarczy rozerwać boczki i już pieluszka ściągnięta.

Jeśli chodzi o odpieluchowanie, to wystarczy wyczuć moment, by opuścić pieluszkę i posadzić dziecko na nocniku. Pantsy sprawdzają się również u dzieci częściowo odpieluchowanych, gdy czasem zdarza im się zapomnieć, że „są już duzi” i nie siusiają w pieluszkę.

Pieluszki są cienkie, sprawdziły się w te największe upały- nie odparzyły, nie uczuliły. Test „Wzorowej Matki Polki” zdały na 6+ i przy następnych pieluchowych zakupach po nie sięgnę, bo przekonałam się, że warto.

Pieluszki Pampers Pants otrzymałam w ramach kampanii TRND.

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
13:50

Najwiekszy błąd mojego życia...

Najwiekszy błąd mojego życia...
Błędów popełniłam w życiu wiele, jak chyba każdy z nas, jednak tylko jeden się za mną ciągnie i utrudnia życie....
Przerwany kurs na prawo jazdy... I to zaraz po pierwszej jeździe!
Bałam się jeździć i pewnie to, że nie było takiego ciśnienia, by to prawko robić sprawiło, że nie walczyłam ze strachem...
Teraz żałuję za każdym razem, gdy muszę prosić Jędrka by mnie gdzieś zawiózł i brać ze sobą dzieciaki albo, gdy chcę gdzieś jechać a on nie pojedzie, bo wypił piwo...
Do lekarza z dziećmi musi mnie wozić, na zakupy razem też, wszędzie musi wozić...

Teraz, gdy mam parcie, motywację i siłę do tego, by wziąć się za siebie, przezwyciężyć lęki i zdać to cholerne prawko, to brak albo czasu albo kasy... Ale nie ma bata i na wiosnę muszę iść na to prawko... Przecież obiecałam sobie, że za rok biorę się za siebie w sensie edukacyjnym... :)

Hmm... Ciekawe, czy jakbym miała prawko, to musiałabym mieć jakiś identyfikator na samochód (https://www.autoid.pl/rozwiazania/automatyzacja-w-procesach-produkcyjnych/34-rozliczanie-produkcji-optymalizacja-produkcji-rozliczania-zlecen-produkcyjnych), który informowałby innych, że za kierownicą tego samochodu siedzi początkujący kierowca- w sensie, że lepiej uciekać, bo Monika jedzie...

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
16:17

Pakiet kształcący dla trzylatka

Pakiet kształcący dla trzylatka
Zostajemy w temacie książkowym, jednak tym razem na „tapetę” wezmę kolorowanki. A konkretnie kolorowanki, wchodzące w skład „Pakietu kształcącego dla trzylatka”. Książkę „Przygody zabawek” już zrecenzowałam tu- klik.

Pakiet składa się z 4 książeczek kreatywnych.

„Bazyliszek” to połączenie kolorowanki i czytanki. Dziecko może słuchać opowieści o Bazyliszku, jednocześnie kolorując ilustrację. Moim zdaniem jest to świetne ćwiczenie na podzielność uwagi.


„Naklejam i maluję- Poznaję Pojazdy”. To prawdziwa gratka dla małych miłośników pojazdów wszelakich! Mnóstwo ilustracji. Każda strona to 1 duży obrazek pojazdu do kolorowania. Dziecko poznaje rodzaje pojazdów. Ćwiczy też manualność oraz poznaje kolory. Dodatkowym atutem są naklejki, których użycie wspomaga w dziecku spostrzegawczość.



„Koloruję z Plastusiem. Plastuś wita wiosnę”. Kto z nas nie zna i nie lubi Plastusia. Tym razem nasz ulubiony plastelinowy ludek jest bohaterem kolorowanki. Książeczka wzmacnia w dziecku sprawność manualną, uczy rozpoznawania nazw przedmiotów i kolorów. Każda ilustracja połączona jest z krótką historyjką, przez co dziecko może wczuć się w sytuację.



„W szkole 3-latka” to zbiór ćwiczeń i kolorowanek, któe wspomagają w dziecku zdolności manualne, koncentracji, spostrzegawczości i koordynacji wzrokowo-ruchowej. Mają na celu sprawić, by dziecko zaczęło logicznie myśleć i poprawnie kojarzyć. Wszystkie te zadania są świetnym wstępem do nauki pisania i czytania. Znajdziemy tu dobieranie naklejek, łączenie w pary, czy odgadywanie zagadek.




Wszystkie te książeczki są idealnie przystosowane do umiejętności trzylatka. Spore rysunki, zadania, które nie są dla tych maluszków trudne... Filip, jako już co prawda czterolatek doskonale sobie z nimi radzi, a kolorowankę o pojazdach wręcz ubóstwia!
Polecam rodzicom, którym na sercu leży dbałość o edukację dziecka. Warto zacząć jak najwcześniej, a książeczki, o których teraz pisałam są doskonałym wstępem do już takiej „poważnej” nauki! Dzięki nim dziecko będzie bardziej przystosowane i „rozbudzone intelektualnie”.

Książeczki do kupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa Siedmioróg.
http://siedmiorog.pl/


Dziękuję Wydawnictwu Siedmioróg za możliwość zrecenzowania pakietu.

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
15:45

P. Maj „Przygody niezwykłych bohaterów”

P. Maj „Przygody niezwykłych bohaterów”
Dziś chciałabym Wam, opowiedzieć o bardzo fajnej i pomocnej książeczce. „Przygody niezwykłych bohaterów”, autorstwa Pawła Maja, wydana przez Wydawnictwo Novae Rea to zbiór kilku opowiadać, poruszających problemy dzieci.

„Maleńka” to opowieść obrazująca problem przystosowania się dziecka do nowej rodziny. Adopcja. Zjawisko piękne, ale i trudne. Gdy w grę wchodzi adopcja niemowlaka nie ma większego problemu, bo dziecko automatycznie wnika w nową rodzinę. Gdy chodzi o starsze dziecko już nie jest tak prosto. Opowieść o olbrzymach, którzy przygarnęli małą dziewczynkę i która pod wpływem miłości przybranych rodziców zaczęła rosnąć, by stać się olbrzymką, jak oni, doskonale ukazuje ten problem. Pokazuje, że nie są ważne więzy krwi a więzy miłości.

„Zimowa owieczka” to historia o małej zimowej owieczce, która za niedługo ma udać się do przegródka. Strachy i obawy Wikiwełnusi w związku z tym nadchodzącym faktem są doskonałym odzwierciedleniem obaw i przyszłego przedszkolaka i jego rodziców. Dzięki opowiastce dowiadują się, że to całkiem fajna przygoda.

„Kaczka krzykaczka” z kolei to dość często czytana opowiastka u nas. Przez krzyki kaczki staw stał się pusty a ona została sama. Pokazuję dzieciakom, zwłaszcza Marcinowi, że jak będzie dalej krzyczał to nikt nie będzie chciał się z nim bawić...

„Księżyc” z kolei opowiada, że noc jest od spania i gdy tylko zapadnie zmrok wszystkie dzieci powinny znaleźć się w łóżkach.

„O chłopczyku i koguciku”. Jest to opowiadanie mówiące o tym, ze nie wolno niszyć zabawek. Poprzez historię małego chłopca i kogucika ze szkła, któremu chłopczyk obiecał, że już nie będzie nigdy niszczył zabawek. Niestety trudno czasem dotrzymać obietnicy i dziecko dostało za to nauczkę...

„Samochodzik” to opowiastka mówiąca dzieciom, że wizyty u lekarza nie są straszne a mogą przynieść ulgę, gdy np. zaboli brzuszek czy gardełko, albo jak to było z małym samochodzikiem- jedno z przednich kół...

„Mali odkrywcy” wprowadza dziecko w świat higieny. Uświadamia, jak bardzo jest ona ważna. Dzięki pomocy Wannozaura, Szczotkozaura i innych „zaurów” autor zachęca dziecko o dbania o czystość.

„Czarodziejskie dzieci” to bajeczka o tym, że dziecko powinno mieć obowiązki. Dzięki przytoczeniu postaci „czarodziejskich dzieci” autor uczy, że zabawki nie sprzątają się same i nie wystarczy skinąć paluszkiem. Przecież wszystkie czarodziejskie dzieci same za sobą sprzątają, same myją ząbki i pomagają rodzicom...

„Strach” to opowieść, skierowana do wielu dzieci, które dosięgają nocne strachy. Postać małego, malutkiego Stracha pokazuje, że nie jest on taki straszny, jak uważa. Przecież nietoperz się go nie wystraszył... Dlatego też dzieci nie powinny się go bać...

„Ślimak Winicjusz i przeprowadzka”. Jak powszechnie wiadomo ślimaki są przywiązane do jednego miejsca zamieszkania, które to noszą przy sobie. Dlatego też informacja o przeprowadzce była dla niego szokiem... A okazało się, że przeprowadzka to świetna przygoda...


Jak więc widać książeczka porusza szereg problemów i kwestii, związanych z jakimiś zmianami, sytuacjami w życiu dziecka... Wszystko jest dodatkowo pięknie zilustrowane przez Panią Annę Maj.

Książka do kupienia na stronie zaczytani.pl- naprawdę warto.

Dziękuje Wydawnictwu Novae Res za możliwość zrecenzowania książeczki.

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
10:15

Starszaki

Starszaki
Marcin to choleryk. Jak ja. Dodatkowo rozpuszczony. Wymusza krzykiem, ale pomocny. Nawet wczoraj mówiłam do Jędrka, że wrzaskun jest jakich mało, ale pomocny. Zabawki za sobą sprząta, jeśli trzeba mi coś przynieść to przyniesie. Mężu też dołożył swoje- że jak ostatnio drzewo woził to Marcin pomagał mu nakładać. Ponadto niejadek- z owoców je jabłka i banany, z warzyw marchew i ziemniaki. Najszczęśliwszy byłby, gdyby codziennie jadł rosołek, ewentualnie pomidorówkę z makaronem. I ziemniaczki- bez żadnych dodatków. Ponadto kopytka, naleśniki (bez sera, bez dżemu- z czekoladą, bądź bitą śmietaną). Zjadacz ciast wszelakich, byleby nie były z galaretką. Do szkoły dostaje kanapki z masłem bądź czekoladą. Z mięs to tylko parówki.

Filip to spokojny dziecko... O ile ktoś go nie zdenerwuje- wtedy dochodzi nawet do rękoczynów i o ile czegoś nie chce. Potrafi płakać kilka godzin, np. gdy w lecie był deszcz i nie można było się w basenie kąpać. Jak mu się coś ubzdura, to ciężko coś mu wyperswadować z głowy. Jest wtedy rozpaczliwe wycie. Nie bardzo chętny do pomocy, w sprzątaniu zabawek najchętniej wysługuje się Marcinem, trzeba wtedy wkroczyć do akcji i zastosować szantaż- typu kto posprząta zabawki dostanie cukierka/bułkę/pójdzie na pole. Ten to mięsożerny jest. Zup nie jada, chyba, że już uproszę go, to z trzy łyżki zje. Codziennie jadłby kotlety drobiowe, też kopytka, naleśniki- z dżemem i gołąbki. Lubi też bigos. Za ziemniaczkami nie przepada. Za słodyczami też niezbyt a ciasta to by tyko galaretkę wyjada. Przywiązuje się do rzeczy- np. kołderka z czerwonym samochodzikiem ma być i żadna inna.

Obaj mają wspólną pasję- kombajny, traktory i ogólnie części rolnicze (http://www.cemasz.pl/ ). Nawet betoniarkę przeobrazili w jakąś maszynę rolniczą, a dźwig był pługiem... Nawet na facebooku się co niektórzy śmiali, że czy nie było plecaka czy piórnika z traktorami :)) Najchętniej się bawią w swoim towarzystwie, niechętnie dopuszczają Jasia, „bo on się nie zna na traktorach i kombajnach” i dlaczego skoro oni koszą pszenicę, on przyjeżdża z bronami...

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
09:53

Post poranny matki narzekającej.

Post poranny matki narzekającej.
Ja już normalnie nie wytrzymuję. Pisałam Wam ostatnio o buncie dwulatka, ale zaczyna on przejawiać coraz gorsze formy...
Wczoraj- nie pozwoliłam Jaśkowi włączyć wiatraka, to ze złością szpulnął nim na mnie.
Dziś zamknęłam drzwi na klucz do naszego pokoju, żeby nie szedł budzić starszaków, to ze złością walnął głową w drzwi. W szybę kurde! Wygoniłam go z łazienki, bo ostatnio lubi tam przesiadywać, to z nerwami trzasnął drzwiami. Zepsuł już drzwiczki z nowych mebli, bo się wieszał nich. Jeszcze trochę i będę musiała kupować nowe meble http://meblohand.eu/ . Szpula zabawkami, jak coś mu nie pasuje. Bije starszaków. Mnie nawet ostatnio ugryzł, bo nie dałam mu telefonu... Ta, wystarczy, że Jędrkowi zalał mlekiem telefon, mi nie musi psuć :)
Jakby tego było mało, to teściowa wtrąca swoje trzy grosze, bo to przecież moja wina, że wyje to dziecko, jakby go rżnęli. Bo przecież mm mu na wszystko pozwolić, niech mi wejdzie na głowę, niech wymusza wszystko wrzaskiem i płaczem.
Ta ja wiem, że płaczące dziecko chwyta za serce, ale ona przecież tu mieszka i widzi jak jest. W dupę mu nie dam (choć czasem mam ochotę), czasem krzyknę „Jasiek weź się uspokój” ale jedyna rada to jakoś to przeżyć, przeczekać...

To kto mnie poczęstuje meliską? :))

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
14:10

A co jak wygram miliony?

A co jak wygram miliony?
Różne myśli za mną chodzą. Często marzę sobie, że trafiam szóstkę w lotka i jestem milionerką...
Co wtedy?
Sodówa mi strzela do głowy i szaleję trwoniąc pieniądze na lewo i prawo...
Nie, nie...
Moje marzenia są bardziej sprecyzowane i odpowiedzialne...
Przede wszystkim zabezpieczam dzieci na przyszłość, może kupuję mieszkania, może odkładam na lokaty....
Na pewno jakaś znaczna suma poszłaby na cele charytatywne.
Wykończyłabym dom na tip top od góry do domu, za pomocą materiałów budowlanych http://www.elgrom.pl/ . Kupiłabym sprzęty które są już stare albo których nie ma.
Na pewno w grę wchodziłaby też zmiana samochodu na lepszy i większy...
A reszta, o ile by została?
Na konto, „na czarną godzinę”, bo trzeba być przygotowanym na różne sytuacje i zawsze lepiej mieć coś w „zanadrzu”...

A Wy, jak byście spożytkowali np. 10 000 000 zł? :D :D

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
13:44

Chore dziecko/dzieci- jak przetrwać

 Chore dziecko/dzieci- jak przetrwać
Nie znam dziecka, które by w ogóle nie chorowało. Choroby są jakby wpisane w ich żywot (o kurczę, jak to zabrzmiało), zwłaszcza w okresie letnio- jesiennym, gdy temperatury skaczą, jak na trampolinie- ciepło- zimno, zimno- ciepło. Nie dziwota wtedy, że odwiedza nasz dom przeziębienie, grypa czy inne dziadostwo. Co zrobić, jak biega takie zasmarkane, zachrypnięte i ciągle coś od Ciebie chce? Albo gorsza wersja- gdy biega trójka takich zasmarkańców a czwarty to mąż...

Przede wszystkim zrezygnuj z kawy na rzecz melisy- uwierz, bardzo się przyda spokojność umysłu i duszy.

Odizoluj od Was teściową. Nie, żeby się nie zaraziła, tylko po to, by nie gderała, że to oczywiście Twoja wina, że dzieci chorują- klik.

Usiądź spokojnie przed komputerem, telewizorem czy innym sprzętem grającym, włącz głośniki na fulla i załóż słuchawki, by nie słyszeć tych ciągłych jęków. Patrz tylko na nich od czasu do czasu, żeby Ci domu nie zdemolowali.

Kup im nowe zabawki i gadżety (np. tu http://babyandtravel.pl/), a najlepiej całe mnóstwo- dadzą Ci spokój póki im się nie znudzą.

Włącz im bajkę w tv na cały dzień....

To tak pół żartem pół serio, ale przyznam, że zdrowe dzieci są momentami niegrzeczne, ale chore to są nieznośne niemal non stop... Wałęsają się za Tobą, jęczą, coś chcą, nudzi im się... Najlepiej dać im jakieś zajęcie- pobawić się z nimi zabawkami, poczytać bajeczkę, rysować... A jak już Ci się arsenał pomysłów wyczerpie- pomyśl o tych z góry :)

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
19:15

Rodzina jest wszystkim

Rodzina jest wszystkim
Rodzina... Najważniejsza jednostka społeczna. Tak to się nazywa w praktyce... W rzeczywistości rożnie to bywa, bo bywają rodziny skłócone, „włoskie” ale też kochające się i dbające o siebie nawzajem. I właśnie takim chciałabym poświęcić swój post.
Podstawowym zadaniem rodziny jest wspieranie się nawzajem, ale też zwrócenie uwagi, gdy dzieje się coś nie tak...
ja osobiście na swoją rodzinę mogę liczyć. Zarówno w pomocy przy dzieciakach, jak też w innych kwestiach. Ale dziś chciałabym, się skupić na tej naszej mniejszej rodzince, choć nie znowu takiej małej.
Choć bardzo często najchętniej wysłałabym całą czwórkę na kosmos albo sama uciekłabym siną dal, to nie wyobrażam sobie życia bez nich. Ot, za przykład dam ostatni weekend... Tak się cieszyłam na 4 dni bez dzieci, a już w niedzielę było mi smutno i dziwnie... I tak jest za każdym razem.
Tak samo w kwestii pomocy dzieciaków. Tu się trochę wkurzam, bo spowalniają mi robotę swoją chęcią pomocy, ale fajnie się patrzy, jak się starają. Najchętniej w kuchni. Lubią mi pomagać przy ciastach, są moimi pomocnikami.
Dbają też o porządek podczas posiłków. Każdy ma swoje miejsce przy stole i swoją „matę”. A jak tata jest w domu, to nie ma zmiłuj- nie ma jedzenia przed tv czy komputerem, tylko z nimi w kuchni. A jak taty nie ma, to nikt nie może usiąść na jego miejscu. Strażnicy porządku tego pieczołowicie pilnują.
Family is everything- Rodzina jest wszystkim. To właśnie ten napis zdobi główną ścianę naszej kuchni. Był czas, że o tym zapomnieliśmy, kilka lat temu... Teraz jest dobrze, ale musimy ciągle pamiętać, pielęgnować...
Naklejka pochodzi ze sklepu Shipgratis- o tu ją kupicie >>klik<<

Bardzo łatwo się ją montuje , choć wydaje się inaczej... Przyznam, że leżała jakiś czas na szafie, bo bałam się ją ruszyć, ale jak to mówią- nie taki wilk straszny. Niby taka mała, skromna, a jednak jest swoistą ozdobą kuchni...Dobrze i gładko przylega, nie am nierówności, nie odkleja się od ściany.

Wystarczy na nią popatrzeć, by uświadomić sobie, co jest w życiu ważne. Rodzina!
A w Waszym życiu jakie miejsce stanowi rodzina?

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
13:01

Czy warto być wycieraczką?

Czy warto być wycieraczką?
Wycieraczka- przedmiot, w który wyciera się brudy. Nazywam też tak osobę, która chce bądź zmuszona jest wysłuchiwać pretensji i żali innych...

Nienawidzę wysłuchiwać opowieści o cudzych kłótniach, żali jednej osoby na drugą... A jeszcze gorzej jest, gdy obie osoby są mi bliskie...
Kłócą się w kuchni rodem z http://www.kuchniewarszawa.com.pl/ a potem opowiadają, żalą się...
Nie wiem, co robić, po czyjej stronie się opowiedzieć, a jeszcze jak nie znam wersji drugiej strony, to już całkiem super jest...
Człowiek się martwi, gryzie, a tu za kilka dni zgoda... Noż kurczę!
Uważam, że swoje sprawy powinno rozwiązywać się w swoim gronie, nie mieszać innych. Nie daj Boże, jeśli ktoś się w Twoją kłótnię włączy... Wy się pogodzicie a ten ktoś będzie wtedy zły...
A poza tym wrażenie zostaje... Dajmy na to chłopak żali się na dziewczynę... Jest rozrzutna, nie sprząta, nie gotuje... Już w wyobraźni widzisz obraz pustej, leniwej lali... Oni się godzą, a Ty się zastanawiasz, co on w niej widzi... Nie wiesz tylko, że nieposprzątany dom i nieugotowany obiad to był jednorazowy epizod, bo dziewczyna źle się czuła... A, i kupiła sobie buty za 2 stówki, w których przechodzi 2 sezony- bo zawsze tak robi. Ot i lenistwo i rozrzutność...
Tak, moi drodzy, takie są skutki „zapraszania” kogoś w swoje życie. Już dawno nauczyłam się, by nikogo nie mieszać w moje i Jędrka sprawy. Nawet jak się pożremy, powiemy masę gorzkich słów, to po kij ktoś ma o tym wiedzieć? My się pogodzimy a złe wrażenie zostaje. Ale nie powiem, że kiedyś tak nie robiłam. Na szczęście przejrzałam na oczy i nasze problemy rozwiązujemy w swoim gronie.

A Wy lubicie być „wycieraczkami”?

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
12:25

Wesele. Z dzieckiem czy bez?

Wesele. Z dzieckiem czy bez?
I znów temat, który dzieli. Czy na wesele iść z dziećmi, czy bez? Dla mnie decyzja jest prosta, idziemy bez chłopaków. Po to jest wesele, by się pobawić, spokojnie, bez stresu a nie biegać ciągle za dzieciakami. I żeby nie było- nie krytykuję nikogo, kto z dziećmi przychodzi, nie przeszkadzają mi. To jest w końcu wybór rodziców- jeśli są zaproszeni z dziećmi, to czemu nie, skoro chcą?
Gorzej, jak tego zaproszenia z dziećmi nie ma i godzi to w dumę rodzica... „Bo jak to możliwe?” „Skoro moje dziecko jest kimś gorszej kategorii, to ja też nie pójdę.” I foch...
Jeśli o nas chodzi, odkąd mamy dzieci nie dostałam jeszcze zaproszenia bez nich. Zawsze jest dopisek „z dziećmi” bądź „z rodziną”, jednak wcale nie obraziłabym się, jakby adnotacji o chłopakach nie było... Rozumiem, że młodzi na przykład nie chcą, by dzieci im biegały między stolikami, boją się strat (dziecko może np. zbić talerz, szklankę czy nawet w biegu pociągnąć za obrus...), może po prostu do głosu przechodzą kwestie finansowe. Nie, niech mi nikt nie mówi, że „mnie nie obchodzi, czy ktoś ma pieniądze na miejsce mojego dziecka”. A może ktoś ma ograniczone możliwości finansowe i chciałby zaprosić kuzynkę bez dziecka, a na miejsce tego dziecka- przyjaciółkę...
Jest jeszcze drugi aspekt całej sprawy, chyba ważniejsze od „widzimisie rodziców”. Dziecko. Czy ono jest przystosowane do uczestnictwa w tak wielkiej imprezie? Gdzie jest głośna muzyka, pełno alkoholu i ludzi pod jego wpływem? Ludzie są różni, jedni po alkoholu się świetnie bawią, inni śpią a jeszcze inni wszczynają burdy (osobiście się z czymś takim nie spotkałam, ale słyszałam różne opowieści). A Tobie chce się ciągle biegać za dzieckiem? Wesele to czasem okazja do spotkań z ludźmi, których nie widziałaś od lat... Zamiast odpalać system crm w zarządzaniu dzieckiem, usiądź i pogadaj z nimi :)))
Trzeba wszystko rozważyć a najważniejsze to nie obrażać się na młodych, że ośmielili się zaprosić Cię na uroczystość bez dziecka... uwierz, że w tym dniu nie jesteś najważniejsza/y Ty, nawet Twoje dziecko... To dzień młodych. Nie psuj go im swoimi pretensjami, fochami itp. :)))

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
20:47

Ubezpieczenia dzieci w szkole

I znów początek września. I znów dyskusja o ubezpieczeniach szkolnych. Bo są złe, niedobre i wypełniają kieszenie dyrektorów szkół...
A ja Wam powiem, że ubezpieczę swoje dzieci. Wydam te 80 zł i będę pewna, że w razie czego dostanę pieniążki na ich leczenie. Ktoś powie, że ubezpieczenie to koszt 20 zł, reszta wędruje do szkoły... No i co? Przecież szkoła musi funkcjonować, kupować nagrody dla uczniów, organizować wycieczki. A ministerstwo nie jest tak bardzo skore, by finansować szkoły, zwłaszcza te wiejskie...
Powiem Wam, jak jest w naszej szkole. Nie ma żadnego komitetu rodzicielskiego, na wiosnę
 są organizowane wycieczki, za które rodzice wcale nie płacą. Ot, jedynie kanapki na drogę. I o co mam się wkurzać? O te kilka złotych z ubezpieczenia, które przecież jest bardzo dobrze spożytkowane i korzysta z tego moje dziecko, bo jedzie na darmową wycieczkę?
Ok, może w innych szkołach jest inaczej, ale ja kieruje się tym, co tu i teraz.
Do szkoły poszłam w wieku 4 lat. Edukację szkolną zakończyłam w wieku 21 lat, kończąc studia na poziomie licencjatu. Do klasy III Liceum opłacałam ubezpieczenie. I co? Ubyło mi? Fakt, nie stało się mi nic, żeby zgłaszać jakiekolwiek roszczenia do ubezpieczyciela. Ale na przykład mój brat zrobił sobie coś w palec- w domu- i dostał kilka stówek odszkodowania. Więc tak do końca nie jest to ubezpieczenie złe.
Krzyczą, że nie ma możliwości wyboru. Trudno. Ale za to wiesz, że Twoje dziecko jest ubezpieczone.
Są zwolennicy i przeciwnicy ubezpieczeń, jak wszystkiego. Ale wyobraźcie sobie, że jesteś ofiarą wypadku i nie masz co liczyć na odszkodowanie z oc sprawcy wypadku komunikacyjnego? Dlaczego ubezpieczenia komunikacyjne są obowiązkowe są obowiązkowe, zaś na tych szkolnych wiecznie wiesza się psy?

Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
Moje to!!!
Nie zgadzam się na publikację moich treści i zdjęć na innych stronach bądż środkach masowego przekazu bez mojej wiedzy i zgody. Monika
Copyright © 2016 Dzięgielowska.pl , Blogger