Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przemyślenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przemyślenia. Pokaż wszystkie posty
21:36

Czy warto mieszkać z teściami?

Czy warto mieszkać z teściami?

Młodzi rozpoczynając wspólną drogę życiową często stają przed dylematem- zamieszkać z rodzicami czy też postawić na samodzielność. Oba warianty niosą za sobą zarówno plusy i minusy, jednak mając na uwadze moje doświadczenia- gdybym dziś stanęła przed takowym wyborem, rękami i nogami zapierałabym się przed wspólnym mieszkaniem zarówno z teściową, jak i nawet przed mieszkaniem z rodzicami.


Stosunki między młodymi a teściami są często napięte, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi wspólne mieszkanie. Wiadomo, że odsetek ten jest wiele mniejszy, jeśli mamy do czynienia z własnymi rodzicami, aniżeli teściami, jednak zgrzyty się zdarzają. Recepta na dobre a przynajmniej dyplomatyczne stosunki z teściami? Własne mieszkanie!

Sama mieszkam z teściową i na tą kwestię zapuszczę zasłonę milczenia, jednak rozmawiam z przyjaciółmi, znajomymi i widzę więcej minusów mieszkania z teściami czy też rodzicami niźli plusów.

Własne, nawet wynajęte mieszkanie, to królestwo, nad którym panowaniem nie musisz dzielić się z nikim innym. Możesz pomalować ściany na czarno, chodzić nago po mieszkaniu, spać do południa czy  zamówić na obiad pizzę. To tylko przykłady, sens jest taki, że czujesz się swobodnie, nie misisz się z nikim liczyć- poza współmałżonkiem, dziećmi... Nikt nie patrzy spod byka co akurat robisz, tudzież nie robisz. Możesz krzyknąć na dziecko, wrzasnąć na męża, po czym za chwilę o tym zapomnieć. Mieszkanie z teściami takich wygód nie posiada, zwłaszcza, że przeważnie mieszkacie u nich. W ich domu i przeważnie na ich warunkach. Umówmy się- teściowa zawsze znajdzie coś, co synowa „robi źle”. Bywa, że teściowa krzywo patrzy na twoje pobudki o 9 rano, bo przecież powinnaś wstać z kurami. Bywa, że wtrąca się w twoje kłótnie z współmałżonkiem i w wychowanie dzieci. I oczywiście to Ty jesteś zła. Nawet jeśli robi to z dobrego serca, bez żadnych złych zamiarów, jednak z czasem zacznie irytować cię zwyczajne „załóż mu czapeczkę, bo chłodno”. Bywa, że teściowie torpedują każdy Twój pomysł o remoncie, bo to im się nie podoba, bo tak nie może być, bo…. nie! Bywa też w sytuacjach ekstremalnych, że doprowadzają was do nerwicy, depresji… bywa… 

Plusy? Bywają. Na przykład zdarza się dzielenie obowiązków, opłat, pomoc przy dzieciach. Jednak często odbywa się to kosztem stresu, nerwów. Czy warto?

Oczywiście są też sytuacje, gdy mamy naprawdę złotych teściów i nawet mieszkanie z nimi to przyjemność i bajka. Wiadomo, że wszystko nie jest zawsze czarne i białe, dobre i złe. Są wyjątki, tak jak wszędzie. Jeśli ktoś jest w tej komfortowej sytuacji, że mieszka mu się z teściami bardzo dobrze to chylę głowę i zazdroszczę 😊 Opowiedzcie, jak to jest u Was 😊
09:58

Mieszkam na wsi. Dasz mi pracę?

Mieszkam na wsi. Dasz mi pracę?

Ktoś do kogoś powiedział, że mogłabym iść do pracy. Bo jej siostra, bratowa, kuzynka czy ktoś tam inny też ma troje dzieci i pracuje. Pomijając to, że zupełnie obca osoba, która to ani mnie nigdy na oczy nie widziała, ani ja jej wchodzi z butami do mojego domu i w moje życie, chętnie odpowiem dlaczego do tej pracy nie pójdę. Przy okazji odpowiadając za tysiące kobiet, mieszkających na wsi i w małych miasteczkach.

 


Dzieci. Szczęście największe, ale jednocześnie też największa przeszkoda w podjęciu pracy. Nie da się. Jaś nie chodzi jeszcze do przedszkola. Starszaki- owszem, chodzą- jednak trzeba ich prowadzić do szkoły przed 8 i przyprowadzać po 12. No i oczywiście potem się nimi zająć, odrobić lekcje. Mąż pracuje na zmiany. Czasem idzie o 4, wraca przed 16, czasem o 12 jedzie, wraca o 23, no a czasem pracuje w nocy. Ktoś powie- możecie jakoś ułożyć grafik, żeby się zmieniać. Gówno prawda. Przykładowo- gdy on ma 2 zmianę, to musiałabym zacząć pracę o 3 w nocy, żeby ją skończyć o 11 i na 12 wrócić do domu i go zmienić. Ano, bo chyba Wam nie powiedziałam, że musiałabym dojeżdżać- być może jakieś 7 kilometrów, ale bardziej prawdopodobne, że 25 km. No i jeszcze warto wspomnieć, że mieszkam w takim regionie, że osoby po magisterce szyją w zakładach, bądź sprzedają w sklepach. Zdolne osoby, ale bez układów. Więc ja ze swoim licencjatem mogę się co najwyżej schować.

Ja pracuję, ale w domu. Naprawdę, to jest praca. Nie chcę narzekać i nie narzekam. Po prostu mówię, gdyby ktoś nie wiedział. Obowiązki domowe mnie pochłonęły na tyle, że sami widzicie, jak jest mnie mało tu, na blogu. Kiedyś starałam się dorabiać tekstami, dziś ograniczyłam to do minimum, nie mam na to czasu. Tak samo, jak nie ma tego czasu 80% kobiet mieszkających na wsi. 

Nie jestem sama. Zauważcie, jak dużo osób, mieszkających na wsi nie pracuje. Pracują tylko te kobiety, które mają już duże/dorosłe dzieci, które mają mamy/teściowe obok i na każde zawołanie zajmą się dziećmi. Pracują te, których mężowie nie pracują, czy też pracują te, które mogą pozwolić sobie z wypłaty na opłacenie opiekunki.
Nie wspomniałam o przedszkolu/ szkole/ świetlicy? Cóż, bo na wsiach rzadko spotyka się przedszkola czynne od 6 do 18. Tak samo ze świetlicami. W naszej szkole co prawda jest świetlica, ale działa od zakończenia lekcji do ok. 14- 15. A co z rankiem? Już nawet nie mówiąc o tym, że ciężko byłoby wrócić przed tą 14 czy 15.

To nie to, że my nie chcemy. Nie jesteśmy leniwymi kobietami bez aspiracji, na łasce, bądź niełasce męża... My chcemy pracować. My marzymy o tym, by wyrwać się z domowego kieratu do ludzi. Mieć szansę się ładnie ubrać, pomalować. Wyjść z domu!

Odpowiadając na pytania takich wścibskich ludzi. Kiedy pójdę do pracy? Jak moje dzieci będą mogły rano samodzielnie wstać, zjeść śniadanie, ubrać się do szkoły i do niej zajść. Potem z niej wrócić, odgrzać sobie obiad i poczekać, aż wrócę ja bądź mąż, jednocześnie nie wysadzając domu w powietrze. Tyle.

Mieszkasz na wsi? Pracujesz, nie pracujesz? Opowiedz swoją historię. A może masz inny punkt widzenia niż mój?

11:32

Klątwa wiecznie pełnego kosza na pranie.

Klątwa wiecznie pełnego kosza na pranie.
Wiecznie pełny kosz na pranie... Zmora moja i 99,9% rodzin na świecie. Oczywiście przy 0.01- procentowym błędzie. Choćbym prała kilka razy dziennie, on wciąż jest pełny. Jednak cóż- przy 5- osobowej rodzince to chyba norma. Co chwilę coś się wyleje, coś się nachlapie czy coś się ubłoci. Prać trzeba, czystość to podstawa. Tylko jak to robić w miarę ekonomicznie?


Ciemne i kolorowe ubrania piorę w 30 stopniach. Jeśli coś jest mocnej poplamione, to wpierw namaczam, czasem w odplamiaczu. Ręczniki i ścierki- 60 stopni, raz w tygodniu. Pościele, jasną bawełnę, bieliznę piorę w 40 stopniach.Czas prania u mnie to od 50 do 180 minut. Nie uważam, żebym musiała prać w programach dwu-, trzy, czy cztero- godzinnych.

 

Środki do prania to podstawa. Ważne, by wybrać te korzystne cenowo, a jednocześnie skuteczne. Prałam już w proszkach, kapsułkach, jednak ostatnio spróbowałam prania w płynach do tego przeznaczonych. Jakie są moje wrażenia? Cóż- ubrania są czyste, pachnące, miękkie. Płyn nie niszczy struktury ubrań- nie rozciąga, nie kurczy, nie zostawia śladów. Ten który używam aktualnie- Color Booster firmy Gold drop, przeznaczony do ubrań kolorowych gwarantuje pełną ochronę kolorów. Zawarte w nim mydło kokosowe dodatkowo wzmacnia efekt prania. Płyn oczywiście testowany jest dermatologicznie, więc nie powinien powodować podrażnień czy uczuleń. Oczywiście są też płyny do ubrań czarnych, białych czy delikatnych.

Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie ważny jest zapach upranych ubrań, dlatego płyn do płukania tkanin to podstawa. Musi sprawiać, by ubrania były miękkie i pachnące. Ja na przemian używam koncentratów do płukania tkanin Softener Booster marki Gold Drop- Aroma Rose z Aroma Orchid. Są to naprawdę dobrej jakości płyny, jednocześnie przy bardzo niskiej cenie.
Aroma Rose zawiera proteiny jedwabiu, Aroma Orchid – proteiny kaszmiru, dzięki czemu ubrania są delikatne i się nie elektryzują.

Aby było czyste pranie musi być czysta pralka. Nie używam żadnych kupnych preparatów. Raz w miesiącu robię pranie... pralki... Najpierw wlewam 1 litr octu do pojemnika na proszek/płyn i przy pustym bębnie nastawiam na najdłuższe i najbardziej gorące pranie- u mnie Bawełna 90 stopni, ok. 3,5 godziny. Gdy już pranie się zakończy, przystępuję do drugiego etapu- do bębna wsypuję 3 opakowania sody oczyszczonej i znów nastawiam na najdłuższe i najbardziej gorące pranie. Przecieram wnętrze pralki ściereczką i jeśli zapach octu i sody za bardzo mi doskwiera nastawiam szybkie płukanie :)

A jak u Was z klątwą kosza na pranie? Też występuje?
16:44

TOP 6 prezentów dla ośmiolatka

TOP 6 prezentów dla ośmiolatka

Już za 2 tygodnie będę miała w domu ośmiolatka. Póki co jestem zasypywana coraz to innymi pomysłami na prezent. O czym marzą ośmiolatki? Oto moja lista, co kupić ośmiolatkowi. 



  1. Strój piłkarski z Robertem Lewandowskim. To hit. Wymyślił sobie już chwilę temu i nie może doczekać się, kiedy dostanie strój swojego bohatera.

  1. Gra na PS4- Farming Simulator 17. Gra już do niego jedzie, więc myślę, że jutro będzie mógł w nią zagrać. Chłopcy uwielbiają traktory, gospodarstwa, więc na pewno gra będzie „w dechę”.

  1. Deskorolka. Ciągle słyszałam tylko fishki i fishki. Myślałam, że chodzi o fiszki do nauki angielskiego i nawet w szoku byłam, że tak się garnie do nauki. Daremna moja radość- chodziło o super wypasioną deskorolkę, koniecznie w kolorze zielonym. Oczywiście to bardzo dobry wybór, bo aktywność fizyczna jest bardzo ważna.
  1. Książka „Robert Lewandowski. Sztuczki, tricki, bramki” I znów Lewy, wielki bohater Marcina. Mamy już kilka książek o piłkarzu, jednak Marcin chce taką, którą przyniósł z biblioteki i którą musiał oddać.

  1. LEGO City. Oczywiście klocki LEGO- marzenie każdego chłopca. Tym razem na „tapecie” są klocki z motywem policji.


  1. Gra Mistakos- spadające krzesła. Kompletny hit wśród dzieci. Przyznam, że sama bym w to zagrała.


Dołożylibyście coś do tego?
09:53

3 dzieci i porządek...

3 dzieci i porządek...

Zawsze lubiłam porządek. Jeszcze gdy chodziłam do szkoły, czy na studia, zanim usiadłam do nauki musiałam posprzątać pokój, biurko. Bałagan mnie rozpraszał, nawet pojedynczy okruszek sprawiał, że nie mogłam się skupić na lekcjach. Potem w dorosłym życiu również o to dbałam i mimo uszu puszczałam teksty tylu „będziesz miała dzieci, to zobaczysz...”. Mam dzieci, i...? 


Jak wygląda sprzątanie przy trójce dzieci? Cóż, opowiem Wam historię, którą zapewne znacie, jednak przypomnę...

Dawno, dawno temu, w starożytnej Grecji żył sobie Syzyf. Syzyf był królem Koryntu. Pewnego razu zdradził boską tajemnicę, za co spotkała go kara- śmierć. Syzyf był jednak kombinatorem, jakich mało i myślał, że uda mu się przechytrzyć olimpijskich bogów. Nic z tych rzeczy. Został ukarany- musiał wnieść ciężki głaz na górę. Za każdym razem, gdy już był niemal na szczycie i wydawało mu się, że jego kara dobiega końca- głaz wymykał mu się z rąk i staczał z powrotem na górę... I tak bez końca, po dziś dzień Syzyf ten głaz wtacza i wtacza i wtacza, a głaz przy samym szczycie ucieka, ucieka, ucieka...

No to właśnie- tak to jest z moim sprzątaniem przy dzieciach- gdy już mi się wydaje, że jest błysk, ktoś nagle wyciąga bułeczkę albo ciasteczko, albo chrupeczki a po porządku zostają wspomnienia.
Niemniej jednak staram się, by ten porządek był, czasem choćby taki „na pierwszy rzut oka”. Nie dopuszczam do miliona okruszków na podłodze, czy lepiących się z brudu paneli.

Nauczyłam się w końcu, że trzeba wrzucić na luz, bo jeśli nasze życie kręciłoby się jedynie wokół porządków, to chyba od razu, gdy dowiemy się o ciąży- zamiast kupować wyprawkę, złożoną z wózka i łóżeczka- zacznijmy budować klatkę. Dziecko ma swoje prawa i do jakiegoś czasu musimy się pogodzić z tym, że porządek to stan przejściowy- głównie na 10 minut.

Jak należy sprzątać przy dzieciach? Szybko. Przede wszystkim należy zaopatrzyć się w dobry odkurzacz. Taki który przeżyje czasem i kilkakrotne odkurzanie w ciągu dnia. Przyznam się, że gdy kupowaliśmy kilka lat temu odkurzacz i Jędrek uparł się na dość drogi model, kilka dni byłam obrażona. Dziś wiem, że to była dobra decyzja, bo odkurzacz nadal ciągnie jak smok. Ponadto trzeba się zaopatrzyć w mnóstwo worków do odkurzaczy, np. ze sklepu swiatworkow.pl . Ponadto płyn do okien (bo okna, zwłaszcza balkonowe wieczne będą umazane), szmatkę i płyn do mycia powierzchni. Tyle wystarczy, by w większym stopniu zachować porządek.

Rozmawiałam z koleżanką jakiś czas temu i mówiła mi, że jak ją nachodzi ochota, by posprzątać w ciągu dnia, to robi sobie kawę i czeka, aż jej ta ochota przejdzie. Ja w ciągu dnia kilkakrotnie czasem biegam z odkurzaczem i szmatką, bo gdy ktoś do mnie zadzwoni z tekstem „będę za 15 minut”- daję radę ogarnąć dom do względnego porządku. Oczywiście, bywa, że nie wyrabiam, mam inną pracę i przez cały dzień dom stoi na głowie, jednak wierzcie mi, że to jest dla mnie tak niekomfortowa sytuacja, że wolę jednak 5 minut poświęcić dla swojego świętego spokoju i odkurzyć dywan z okruchów.

Przy dzieciach ciężko o porządek. Jednak raczej trzeba się starać, by panować nad sytuacją. Ja próbuję, a Ty?
10:43

Po pierwsze... Nie poprawiaj.

Po pierwsze... Nie poprawiaj.

Dzieci to istoty żądne świata. Ciekawskie, wszędobylskie i bardzo chętne do pomocy. Mimo, że często powtarzam, że najlepsza pomoc chłopców to taka, by nie pomagali, to w gruncie rzeczy dopuszczam ich do tej pomocy. I uwaga- nie poprawiam za nimi (w każdym razie, gdy oni widzą). O tym właśnie będzie ten tekst- że nie wolno poprawiać po dzieciach. Dlaczego?


Moi chłopcy pieką ze mną ciasta, ciasteczka, przygotowują ciasto na naleśniki, odkurzają, ścielą łózka i myją podłogi. Naprawdę. Nie ściemniam. Jakiś czas temu znajoma dostała wytrzeszczu, gdy zobaczyła Marcina z odkurzaczem. Zapytała się, czy się nie boję. Czego?- odpowiedziałam. On już ma 8 lat, musi coś robić. 


Uwierzcie mi- przy całej tej chęci chłopców do pomocy- czasem mnie to denerwuje. Czasem chciałabym zrobić coś szybko, czasem jestem zmęczona, a oni chcą pomagać. Chcą piec ciasteczka rozwalając dookoła mąkę i robiąc ciapę, zamiast porządnego ciasta, chcą odkurzać zostawiając mnóstwo śmieci, czy myją podłogę nie do końca wyciskając mop. Czasem chciałoby się im wyjąc pracę z ręki, poprawić i jeszcze przez zęby syknąć- widzisz, jak to się robi porządnie? Nie robię tego z jednej prostej przyczyny. Narzekając, poprawiając, pokazując, że dziecko nie potrafi mogłabym całkowicie zniechęcić go do pomocy. Jednocześnie pozbawiając wiary w swoje możliwości. Owszem- mówię czasem- świetnie to zrobiłeś, jednak następnym razem mocniej wyciśnij mop, czy odkurz jeszcze ze środka dywanu. I owszem- poprawiam za nimi, zwłaszcza, gdy podłoga tonie w wodzie tak, że można by wpuścić Arkę Noego z całym dobytkiem. Jednak robię to tak, by dziecko nie widziało. On jest przekonany, że super wykonał robotę, ja wiem, że trzymałam rękę na pulsie.

Często słyszy się „Jak nie poprawisz to się nie nauczy”. To błąd. Wierzcie, że lepiej jakoś dyskretnie zasugerować, by następnym razem zrobiło coś nieco inaczej. Dziecko ma całe życie jeszcze na naukę. I na wszystko przyjdzie czas. Nawet Einstein popełniał błędy :D Poprawiając dziecku ewidentnie dajesz mu sygnał „Widzisz- nie potrafisz tego robić”, czym jednocześnie odbierasz mu inicjatywę i podcinasz skrzydła. Nie dostrzegaj porażki, stawiaj na sukces.

Dziecko jest istotą, dla której rodzic jest alfą i omegą. To co powie mama, tata, jest święte. Dlatego też każdą inicjatywę pomocy przez dziecko powinniśmy przyjmować z otwartymi rękami. Nawet jeśli jest nam to nie po drodze, nawet jeśli „najlepszą pomocą jest nie pomagania”. I pamiętajmy- dyskretne rady względem coraz lepszego wykonywania danej pracy- tak. Wszelkie poprawianie pracy dziecka na jego oczach, mówienie, że jest źle, brzydko- NIE!
10:08

Jak okiełznać ginące kredki?

Jak okiełznać ginące kredki?

Zmorą każdego rodzica, przedszkolaka czy ucznia są ginące przybory szkolne. Bardzo często dzieci mają kredki tej samej firmy i bywa, że jedno nieświadomie pozbiera kredki kolegi do swojego piórnika. I po jakimś czasie okazuje się, że Basia ma cztery czerwone kredki i ani jednej żółtej a Jacek ma trzy żółte, ale nie ma czym pokolorować trawy na łące... Jak sobie radzić z ginącymi kredkami czy ołówkami?

 


Ginące przybory szkolne to moja zmora. Ledwo kupiłam nowe kredki, to następnego dnia kilku brakowało, ale za to pojawiały się jakieś z innego kompletu. Jak to dzieci- zbierały ołówki do piórników, nie patrząc czyje to. Znaczyłam, a jakże, jednak mało to pomagało. Do czasu, kiedy nie sięgnęłam po naklejki imienne. Fakt, że na naklejkach wydrukowane jest imię i nazwisko chłopców podziałało na nich jakoś motywująco i zaczęli bardziej pilnować swoich kredek.

Rozmawiając z wieloma rodzicami, zwłaszcza w przedszkolu wiem, że nie tylko ja zmagam się z tym problemem. Sprawa ta została poruszona nawet na wywiadówce. Dzieci bezmyślnie wkładają do piórników kredki nie patrząc na to, czyje są.

Naklejki szkolne rzeczy chłopców zamówiłam na stronie atojestmoje.pl Znalazłam tam mnóstwo wzorów i kolorów- zarówno dla chłopca i dziewczynki. W ofercie sklepu są również spersonalizowane naklejki na breloczki, naprasowanki naubrania i naklejki na obuwie. Wszystko doskonałej jakości. Czas realizacji jest szybki.
 

Czy problem zniknął? Cóż- nie do końca, bo zdarza się chłopcom przynieść cudzą kredkę czy ołówek, brakuje też ich rzeczy, ale naklejki na tyle ułatwiły nam sprawę, że następnego ranka w ciągu 5 sekund znajdujemy nasze rzeczy. I to jest fajne.

W czasach, gdy w przedszkolach i szkołach często królują kredki Bambino często trudno o utrzymanie swoich rzeczy. Dzieci się mylą i jest to całkowicie zrozumiałe. Podpisywanie każdej kredki korektorem jest dla dziecka nudne. Warto sięgnąć po lepsze, nowocześniejsze rozwiązania. Naprawdę się opłacają.

09:59

Poradnik jak nauczyć dziecko sprzątać

Poradnik jak nauczyć dziecko sprzątać

Jak posprzątać dom przy małych dzieciach? Powiem szczerze, nieraz marzyłam o jakimś czarodziejskim zaklęciu, które sprawiłoby, że w domu zapanuje czystość i porządek… Ale jak wiadomo, życie to nie bajka, a czarodziejskich różdżek niestety nie sprzedają w dziale gospodarstwa domowego. A jednak pewne zaklęcie, choć może nie do końca czarodziejskie, udało mi się znaleźć. Jedno słowo, które każdy zna, ale wielu nie docenia jego potęgi przy wychowywaniu dzieci: zabawa!


Dla dziecka wszystko może być zabawą, nawet to, co potem w dorosłym życiu jest raczej żmudnym obowiązkiem. Uważam, że warto wymagać od dzieci, aby brały udział w obowiązkach domowych, korzystają na tym i dzieci, i rodzice. Dzieci lubią pomagać i są strasznie dumne ze swoich osiągnięć, wystarczy odpowiednie podejście rodzica i odrobina pomysłowości.

jak nauczyć dziecko sprzątać, sprzątanie, dzieci sprzątają

Jedną z ulubionych zabaw moich dzieci to zabawa w kolory. Polega na tym, że rzucam hasło: Żółty! I dzieci muszą jak najszybciej pozbierać wszystkie żółte przedmioty i odłożyć na właściwe miejsce.
Żeby to zadanie ułatwić małym dzieciom, można przyczepić lub namalować obrazki na zabawkach, które podpowiedzą, gdzie jest ich miejsce.

Lubimy też bawić się w roboty przy robieniu prania. Z jakiegoś tajemniczego powodu roboty chętniej sortują pranie niż „zwykli” chłopcy.

Pięcio- i sześciolatki mają ogromną fantazję i lubią spędzać czas w swoim wymyślonym świecie. FSP – „Filip Super Pomocnik” – to wymyślona firma sprzątająca mojego syna, ma fachowy fartuch, profesjonalne gumowe rękawice, a nawet czapkę z „logo” firmy. A mama jest bardzo zadowoloną z usługi klientką.

Przy angażowaniu dziecka w prace domowe to bardzo ważne, żeby docenić jego wysiłki i trzymać w ryzach swój perfekcjonizm. Jeśli mam bzika na jakimś punkcie i wiem, że dana rzecz zrobiona niedokładnie będzie mi działać na nerwy, po prostu nie zlecam tego dzieciom. Angażuję je do innych prac, co do których łatwiej mi przychodzi przymknąć oko na niedociągnięcia. Nie poprawiam po dzieciach! Dzieci są mądre i szybko by zrozumiały taki niewerbalny komunikat – że coś robią źle.

Trzeba też mieć świadomość możliwości dziecka, nie wyznaczać zadań, które je przerosną. Na przykład do pewnego wieku polecenie „Posprzątaj swój pokój” jest zbyt ogólne, trudne do zrozumienia. Zamiast tego lepiej powiedzieć: „Włóż wszystkie klocki do koszyka”, „Ustaw samochodziki na półce”. Co nie znaczy, że dzieci mogą wykonywać tylko łatwe zadania. Przeciwnie, łatwe zadania szybko się nudzą, dlatego kiedy widzę, że chłopcy udoskonalili już jakieś umiejętności, przenoszę zabawę na wyższy poziom. Na przykład kiedyś sama składałam ich ubrania, a chłopcy mieli je tylko włożyć do szafy, dziś muszą je też sami ładnie złożyć.

Czyste, dobrze zorganizowane otoczenie ułatwia i uprzyjemnia życie. Tutaj możecie znaleźć mnóstwo niesamowicie praktycznych porad, jak posprzątać dom, podpowiedzi, jak nie dać się pokonać chaosowi. Nawet przy dzieciach – bo dzieci, choć to mali bogowie bałaganu, mogą też być najlepszymi i najbardziej entuzjastycznymi pomocnikami. Sprzątanie może być jednym ze sposobów na spędzanie czasu razem, a także elementem zabawy, i to takiej, która rozwija i uczy.
10:41

Matko! O tym nie wolno Ci mówić!

Matko! O tym nie wolno Ci mówić!
Od jakiegoś czasu obserwujemy wojny matek. Zaglądanie kobietom do domu, garnka, cycka... O ile początkowo mnie to średnio interesowało, teraz zaczyna drażnić... Dochodzi do tego, że boimy się wyrazić swoich poglądów, boimy się wyznać prawdę, że nie karmimy piersią, czy odwrotnie- karmimy już 2 lata! Nie możemy się przyznać, że rodziłyśmy cesarką, karmimy słoiczkami czy wróciliśmy szybko do pracy po porodzie... W okamgnieniu zostaniemy skrytykowaniu przez przedstawicielki przeciwnej grupy. Ba! Nie tylko skrytykowaniu, czasem nawet obrażeni!Wystarczy, że przyznamy się głośno do czegoś, stajemy u ogniu pytań i zarzutów "idealnych" matek, które wiedzą lepiej i robią lepiej.


A ja się pytam- jaki jest sens, cel wtrącanie się w życie innych? Dlaczego matka matce wilkiem? Nie ma idealnych matek. Serio! Jeśli próbujesz się na taką kreować jednocześnie dołując drugą mamę- po prostu jej kosztem podnosisz swoją samoocenę, a to nie jest w porządku. Jaki przykład dajemy swoim dzieciom poniżając innych? Jaki kreujemy tym model wychowania? Czy naprawdę kobieta z forum jest "suką", bo nie karmi piersią?

Wyznacznikiem „najlepszości” nie jest czym karmisz, ile karmisz, jak urodziłaś czy kiedy wracasz do pracy... Wyznacznikiem, który robi z Ciebie najlepszą matkę jest Twoja miłość do dziecka! Tylko to. Nic więcej. Możesz urodzić cesarką, nie karmić piersią, kupować dania ze słoiczka i wrócić do pracy po 6 miesiącach a i tak jesteś najlepszą matką, bo KOCHASZ dziecko nad życie. I nikomu nic do tego. Każdy niech zajmie się swoim podwórkiem, oj na pewno i tam jest coś do posprzątania.

Pierwszym powodem do kłótni jest sposób urodzenia dziecka... Bo przecież mama po cesarce nie urodziła! Poddała się wydobyciu. Kurczę czy to naprawdę jest powód do kłótni? Ważne jest dziecko, które przyszło na świat- nie ważne jak... takim tokiem myślenia to ja się wykleszczyłam na świat za pomocą porodu kleszczowego. Bzdura! Tak samo robienie z siebie męczennic, bo jak ja to się nacierpiałam rodząc 22 godziny w bólach krzyżowych! Jestem prawdziwą matką. A teraz to tylko kobiety chcą cesarki albo znieczulenia. Co z nich za matki... No patrzcie...

Kolejna rzecz- karmienie piersią. Nie daj Boże przyznaj się, że nie karmisz piersią. Zaraz są pytania- dlaczego? Albo z drugiej strony- karmisz ponad rok- czemu tak długo? Karmienie to indywidualna sprawa każdej kobiety. Może karmić, może nie. Może karmić miesiąc, może karmić 3-4 lata. Nikomu nic do tego. Jakim w ogóle prawem zaglądamy komuś do stanika, jakim prawem ingerujemy w czyjeś życie, wybory? Jakim prawem krytykujemy? Dlaczego kobiety muszą się tłumaczyć ze swoich wyborów kompletnie obcym osobom?

Powodem do kłótni jest też rozszerzanie diety dziecka. Bo matka dająca słoiczki to zła matka. Tak. Ty przecież jesteś lepsza, bo sama gotujesz! Uważaj, bo jak tryskasz tą swoją żółcią po forach i grupach to Ci się obiadek pali...

Wracać do pracy czy poświęcić się całkowicie dziecku? Kowalska spod piątki zaraz po 6 miesiącach wróciła do pracy! Co z niej za kobieta, co za matka, że zostawia kilkumiesięczne niemowlę w żłobku i idzie do pracy... Lub też druga strona medalu- Nowakowa puściła dzieci do szkoły i zamiast iść do pracy to siedzi w domu. Leń i tyle. Tylko nikt nie widzi, że owa Kowalska jest samotną matką i musiała wrócić do pracy, by zapewnić dziecku byt a Nowakowa mieszka na wsi i nie ma pomocy przy dzieciach, musi więc odprowadzić je do szkoły, przyprowadzić, zająć się nimi w domu, odrobić lekcje. A nawet jeśli jedna woli iść do pracy, do ludzi, zamiast siedzieć w czterech ścianach a druga chce zająć się domem, bo mąż dobrze zarabia, to też nie nasza sprawa!

Kolejne rzeczy... Danonki, Cole, Mc Donaldy, hamburgery, słodycze... Jak można tak truć dziecko! Ja jestem lepsza, bo moje dzieci jedzą same ekologiczne produkty! Przecież nikt nie umrze od spróbowania czegoś zakazanego raz na jakiś czas... Odżywiasz swoje dziecko zdrowo? Super! Jednak nie zaglądaj w garnki innych. Z drugiej strony- rodzice eko, są też wyśmiewani, obrażani. A to jest tylko ich sprawa- nie nasza...

Kochane dziewczyny, wrzućmy na luz. Nie wtrącajmy się w życie innych. Nie idealizujmy się, bo może w jednym jesteś lepsza od koleżanki, ale czymś innym gorsza. Nie obrażaj, nie wywyższaj się! Nie wchodź z butami w cudze życie. Nie pokazuj, że jesteś lepsza, bo nie zawsze znasz powody, którymi kierowała się dana mama podejmując taką a nie inną decyzję. Przecież wszystkie jesteśmy NAJLEPSZE bo wszystkie KOCHAMY nasze dzieci! Żadna więcej, żadna mniej- wszystkie kochamy NAJMOCNIEJ!
15:10

Wielodzietność- brud, pijaństwo i 500+

Wielodzietność- brud, pijaństwo i 500+
Żyjemy w czasach, gdy każdy goni za kasą, dobrobytem. Idealne warunki na dziecko? Dom pod lasem, wypasiony samochód i kilkanaście tysięcy na koncie. I wystarcza to tylko dla jednego dziecka...


Rodzina wielodzietna? To pijaństwo, brud i patologia. Niestety, ale tak rodziny 3+ są postrzegane przez społeczeństwo. A teraz jeszcze doszło 500+ i ludzie nie liczą dzieci, lecz kasę za nie. Naprawdę. I uwierzcie mi, że jest cholernie przykro, gdy ktoś się mnie zapyta, ile mam dzieci, po usłyszeniu odpowiedzi wykrzykują, że ładny „piniądz” dostaję. Nie zapyta najpierw czy w ogóle dostaje, tylko stwierdza fakt. No, kur** mać! Jak nie było tych 500+ to nikt się mnie nie zapytał, czy mam na jedzenie, czy ubrania! I też sobie radziliśmy, nawet w miarę. Może niektórych to zaskoczy, ale nawet wtedy kupowałam w Smyku a nie lumpeksach!

Gdy byłam w ciąży z Janem, koleżanka się mnie zapytała, czy wiem, co to antykoncepcja. Nie, cholera- do tego czasu myślałam, że to nazwa szynki.

Może teraz zaskoczę, tych którzy w wielodzietności widzą patologię.... Patologia jest i była. I będzie zarówno tam, gdzie jest jedno dziecko i tam, gdzie jest ich sześcioro.
Mieszkam na wsi, gdzie trójka dzieci to normalność. W dużej większości są to rodziny porządne, normalne. Zero alkoholu, libacji. Dzieci nie płaczą z głodu i nie chodzą w podartych ubraniach. Chociaż z drugiej strony raz Marcin założył dziurawe skarpetki do szkoły... Na szczęście pognałam szybko do domu i przyniosłam mu całe, żeby właśnie przypadkiem nikt nie zauważył i nie wziął mnie za patologię.

Czemu to piszę? Jakiś czas temu natknęłam się na taki komentarz:


Osoba jednym zdaniem podsumowała wszystkie rodziny wielodzietne. Podsumowała i jednocześnie obraziła. Ale jednocześnie ten komentarz wyjawił smutną prawdę! Tak- w naszym społeczeństwie więcej niż trójka dzieci to coś nienormalnego! A czwórka, piątka czy więcej to już całkiem musieli być ludzie pozbawieni rozumu. No wyobraźcie sobie, jak można na tyle kochać dzieci, że chce się ich mieć trochę więcej...? Nie wiem, może ja żyję w innym świecie, ale 95% rodzin wielodzietnych, które znam, są normalnymi, porządnymi rodzinami...

Ktoś mi kiedyś powiedział- widzisz, kupujesz dzieciom niskiej jakości zabawki za 50 zł, a mogłabyś kupić jedną za 150. Lepszą. No i by siedziała taka sierota i nie miała się z kim bawić.

Póki moje dzieci mają w co się ubrać, co jeść, gdzie mieszkać, czym się bawić i za co jechać na wakacje- nikomu nic do tego ile ich mam. Ja nie wnikam, dlaczego ktoś chce mieć jedno dziecko czy wcale, niech nikt nie wnika w moją rodzinę. Proste. I wiadomo jest, że głupotą jest decydować się na dziecko, nie mając warunków, jednak póki te warunki są- nic nie stoi na przeszkodzie.

Zacznijmy szanować rodziny wielodzietne. Bo jest ich za co podziwiać! I wcale tu nie mówię o sobie, bo znam rodzinę z 5 dzieci i wierzcie mi, że zazdroszczę tej kobiecie tylu sił, cierpliwości i wytrwałości. Jest moją bohaterką!
21:42

Na wsi jest fajnie!

Na wsi jest fajnie!
Jestem dzieckiem wsi. Praktycznie całe życie spędziłam na wsi. Nawet jak jechałam nad morze czy w góry, to trafiało na wiejskie miejscowości. Aczkolwiek pół życia chciałam mieszkać w mieście. Już mi na szczęście przeszło. I mimo że często psioczę na miejsce, gdzie mieszkam- bo wszędzie za daleko, bo wszędzie pod górkę albo po błocie, to jednak nie zamieniłabym się na mieszkanie w mieście. Ta miejska bezczynność pewnie by mnie zabiła...
 

Na wsi jest co robić, zarówno dla mnie, jak i dla dzieci. O swoim wspaniałym wiejskim dzieciństwie pisałam całkiem niedawno- KLIK.

Dzieci na wsi mają mnóstwo wariantów zabawy. Od grania w piłkę na podwórku, przez zabawę we własnej piaskownicy po kąpiel w basenie. Ponadto mogą się tarzać po trawie, bezcelowo biegać dookoła domu czy skakać na trampolinie. Można cały dzień spędzić na polu i się nie nudzić. Latem dzieciaki mogą wyjść na wieś, nad rzekę, do lasu, na boisko czy plac zabaw. Mogą wdychać świeże powietrze, a my, rodzice możemy spokojnie sprzątać, gotować, patrząc na nasze pociechy przez okno. Zimą, robić orły na śniegu, zjeżdżać na sankach z pobliskich pagórków czy lepić bałwana.
Wiejskie, polne dróżki dają mnóstwo możliwości na spacery, wędrówki, naukę jazdy na rowerze. Można zrywać polne kwiaty, jeżyny, dzikie poziomki czy jagody. W lesie można zbierać grzyby i szyszki. Można zwalić matce pranie ze sznurka a wietrzącą się kołdrę wyciągnąć na piaskownicę. Można podlewać kwiaty i warzywa po ulewie, jednocześnie robić w kuchni taki potop, że Noe ze swą arką mógłby spokojnie pływać. Można też zgrabić porządnie całą skoszoną trawę, czy zmieść chodnik... Można...

Ktoś powie, że w mieście też są takie atrakcje, a nawet i lepsze. Być może tak, jednak miasto jest miastem, dużo aut a co za tym idzie spalin. Często dziecko nie ma szans na całodzienne bycie na dworze- ot raptem godzinka, dwie na placu zabaw, do którego trzeba i tak iść ruchliwymi ulicami.

Może jestem nieobiektywna, może trochę upiększam obraz tej wsi, jednak widzę, że mimo że pogoda nie pozwala nam na realizację wakacyjnych planów to moi chłopcy się nie nudzą. Ciągle w ruchu, ciągle znajdują sobie nowe zajęcia, zabawy. I też dużo robi fakt, że mieszkamy kawałek od drogi i nie wisi nade mną strach, że któryś wybiegnie na ulicę. Pozwala mi to w jakiś sposób być spokojną i nawet spuścić ich z oczu na kilka minut. To jest wiele...

Gdyby ktoś mnie się teraz zapytał... Wieś czy miasto. Zdecydowanie WIEŚ!
10:36

Pokolenie tabletów.

Pokolenie tabletów.
Mam na imię Monika, mam 29 lat. Moje dzieciństwo przypadało na piękne lata 90. Opowiedzieć Ci jak było?


Podwórka, boiska, place zabaw, ba! nawet drogi były pełne dzieci i młodzieży. Graliśmy w dwa ognie, „palanta” na ulicy. Linie rysowaliśmy kawałkami cegły, no chyba, że ktoś zakosił kawałek kredy ze szkoły. Ganialiśmy po polach, nasi rodzice często nie wiedzieli, gdzie się obracamy. Czasem w domu obecni byliśmy tylko na śniadaniu i kolacji, bo obiad zjedliśmy u kolegi czy koleżanki. Graliśmy w gumę czy skakaliśmy na skakance. Paliliśmy ogniska w pobliskim parku, kąpaliśmy się w strumyku. Nie mieliśmy telefonów, skype'ów czy gg. O Facebooku nawet sikorki nie śpiewały. A jednak jak umówiliśmy się na konkretną godzinę, to było to świętość, jak rodzice nie wiedzieli, gdzie jesteśmy to nie wydzwaniali za nami, tylko spokojnie czekali aż wrócimy wieczorem... Zakrawa na patologię, nie? To powiem Wam więcej... Umówiłam się z koleżankami po szkole. Niestety, moi rodzice mieli jechać na łąkę składać siano i nie pozwolili mi iść, miałam jechać z nimi. No to uciekłam z domu. Oni w rewanżu zamknęli dom a klucz zamiast schować w umówionym miejscu wzięli ze sobą....

A kilka lat wcześniej, w wieku 3 lat uciekłam ojcu i poszłam do mamy w pole. Bidak pół wsi obleciał. 
Jak pojechałam nad morze na kolonię (7 lat), to dopiero po ponad tygodniu dostali pocztówkę i wiedzieli, że żyję.

Wakacje głównie spędzaliśmy na miedzy. Rodzice siekali buraki, składali siano, a my mieliśmy piknik.

W zimie nikt nie bał się choroby. W sobotę, czy ferie siedzieliśmy na dworze całymi dniami. Wypychaliśmy worki po nawozie sianem, budowaliśmy skocznie. Przemoczeni i zmarznięci lecieliśmy w porze obiadu po kanapkę a jak mama upiekła jakieś „kartoflaki” czy kapuśniaki to wrzucaliśmy kilka do kieszeni i pędziliśmy dalej. Nie przypominam sobie, żeby czyjakolwiek mama leciała za nami z suchymi ciuchami...

Oranżada kosztowała 50 gr, a i tak robiliśmy zrzutkę a potem piliśmy wszyscy. Nikt nie bał się zarazków. Jedliśmy truskawki prosto z ziemi a czereśnie prosto z drzewa. Chodziliśmy na „skoki” na słonecznik, truskawki czy maliny. Wpieprzaliśmy czekoladę, cukierki i nikt nie krzyczał, że będziemy grubi... Jedliśmy gumy Donald, które nie były ani zdrowe ani nawet smaczne. I popijaliśmy to oranżadą.

Wymienialiśmy się karteczkami, potem tazosami...

Gdy mieliśmy karę i rodzice zabronili nam iść do kolegów, na świeże powietrze- płakaliśmy wniebogłosy...

A teraz?

Teraz karą jest wygonić dziecko na pole. Rosną nam dzieciaki wlepione w tablety, telefony, komputery. Tak wiem, mamy inne czasy, lepszą technologię, świat idzie do przodu. I rozumiem to, bo sama chyba nie wyobrażam życia bez telefonu. Ale wierzcie mi, że szlag mnie trafia i krew jasna zalewa, jak wchodzę do pokoju i jeden gra na komputerze, drugi na moim telefonie a trzeci na męża a na dworze słoneczko. W takich sytuacjach mają 5 sekund na opuszczenie domu. Są fochy, obrażanie, ale po chwili wsiąkają już w te podwórkowe zabawy. I doskonale wiedzą, że żeby wrócić do domu muszą mnie poprosić o zgodę. Czasem im mówię, że jeszcze kiedyś mi za to podziękują.
Chłopcy mieli skarbonki, gdzie wrzucali swoje pieniądze., Wyobraźcie sobie, że siedmiolatek oraz sześciolatek a za nimi trzylatek umyślili sobie, że zbierają na tablety. Parodia, naprawdę. Oczywiście pomysł ten im szybko z głowy wybiłam, do kasy dołożyliśmy coś tam i kupiliśmy im trampolinę.

Czasem nie chcą iść na pole, bo się bawią, czy grają w planszówki, bo jednak nie tylko elektronika rządzi, ale dla mnie jest nie do pomyślenia. I coraz częściej współczuję moim dzieciom i w ogóle wszystkim dzieciom, że one nie będą wspominać tak dzieciństwa, jak wspominamy my! Ja w wieku 6 lat ganiałam po wsi bez opieki. Marcin ma 7 i boję się go puścić samego dalej niż do sąsiadki. A nie, przepraszam- raz poszedł po Szczekusia na przystanek- boczną drogą, 3 minuty od domu. Ale nie wyobrażam sobie, że przez cały dzień, ba! nawet przez pół godziny miałabym nie wiedzieć gdzie się obracają moje dzieci. Nie widzę, żeby dzieciaki skupiały się w grupy tak, jak my 20 lat temu. Każdy się bawi na swoim podwórku, czasem przyjdzie kolega, czasem dwóch... I fakt, teraz jest bardziej niebezpieczniej niż kiedyś- są szybsze samochody i jest ich więcej, jest więcej popaprańców, którzy mogą poczęstować dziecko cukierkiem misiem z narkotykiem...

Są wakacje, dzieci mają swobodę, a i tak nikogo nie widać. Każdy w przydomowym basenie i trampolinie spędza wakacje. Albo przy komputerze, Nie licząc czasu, gdy wyjedzie z rodzicami w góry czy nad morze, ale przecież i tak potrzebny jest tablet na drogę, żeby się nie nudziło dziecko w podróży. Ja w podróży oglądałam krajobrazy za oknem i dało się przeżyć.

Dzieci nie wiedzą, co to jest „palant” czy dwa ognie. Dziewczynki nie skaczą na gumie. Ale wiedzą, jak odpalić tablet, ile jest wersji danej gry. I zamiast szaleć po dworze, widzę zielone światełko obok imienia i nazwiska na Facebooku... Przykre to i smutne... Za naszych czasów nie było nałogów, a teraz jak wiele dzieci jest uzależnionych od komputera czy telefonu? 

Zimą zabieramy dzieci na godzinkę na sanki, dbając mozolnie, by się czasem nie przemoczyły. Orły na śniegu? Nie zapomną, zaraz zachorują! 

Naukowcy biją na alarm, że dzieci są coraz bardziej otyłe. Winy szukają w cukrze. To też jest powodem tego, ale przede wszystkim dzieci nie mają ruchu. Siedzą najpierw 10 miesięcy przy nauce, a kolejne 2 przy komputerze.

Kochani, to my musimy jakoś odczarować to technologiczne dzieciństwo naszych dzieci. Wyganiajmy ich na powietrze w miarę możliwości. Wiem, że mi łatwo powiedzieć, bo mieszkam na wsi i to w dodatku na uboczu, kiedy do głównej drogi jest kawałek. Wierzę, że w mieście jest trudniej i nie zawsze możemy pozwolić sobie na kilkugodzinne pilnowanie dziecka na podwórku. Ale możemy angażować inne osoby z rodziny, możemy wymieniać się dyżurami z innymi rodzicami. Zróbmy z dziećmi coś szalonego, coś co sami robiliśmy w dzieciństwie. Nawet jeśli to nie do końca jest grzeczne i poprawne...
Moje to!!!
Nie zgadzam się na publikację moich treści i zdjęć na innych stronach bądż środkach masowego przekazu bez mojej wiedzy i zgody. Monika
Copyright © 2016 Dzięgielowska.pl , Blogger